historia antykultury
CO TO JEST KULTURA

 

Uwaga: ta strona może zaszokować i oburzyć zwolenników kultury, ponieważ prawda o kulturze jest szokująca i przykra.

Antykultura zwalcza kulturę, ponieważ definiuje ją jako system społecznego zniewolenia natury ludzkiej, deformujący psychikę człowieka i krępujący jego naturalną potrzebę wolności.

Antykultura ma całkowitą rację - kultura jest systemem zniewolenia natury ludzkiej, deformującym psychikę człowieka i krępującym jego naturalną potrzebę wolności.

I tylko dzięki temu systemowi zniewolenia, deformowania i krępowania natury ludzie zeszli z drzew.

Antykultura to radosny powrót na drzewa.

Wszelka racjonalna dyskusja o antykulturze, jej hasłach i celach może rozpocząć się dopiero od ustalenia, jaki jest mechanizm powstawania i działania kultury, jakie są skutki jej działania i jakie są skutki jej likwidacji.

 

DEFINICJE KULTURY

Większość popularnych definicji kultury opisuje nie kulturę, ale jej „produkty”, albo warunki jej trwania i rozwoju. W pierwszym przypadku kulturą jest całość duchowego dorobku społeczeństwa, oraz dorobku materialnego o funkcji symbolicznej. W tym znaczeniu kultura jest czymś odrębnym od cywilizacji nazywanej czasami kulturą materialną, będącą całością dorobku materialnego o przeznaczeniu praktycznym, pozbawionego znaczeń symbolicznych. W drugim przypadku mówi się o kulturze jako zespole norm organizujących w niepowtarzalny sposób życie społeczne.

Chyba najkrótszą definicję kultury przedstawiła amerykańska antropolog Ruth Benedict (1887-1948), pisząc w 1934 r. książkę pt. „Wzorce kultury”. W jej ujęciu ludzkie zachowania nie są wrodzone ale wyuczone, a kultura stanowi zespół wzorców powielających zachowania preferowane w konkretnej społeczności. Zdaniem Benedict każda społeczność kształtuje taki własny zbiór zachowań i jest on zrozumiały wyłącznie w ramach tej jednej konkretnej społeczności. Nie ma więc podstaw, aby kultury ze sobą porównywać, a tym bardziej je oceniać, ponieważ istnienie wszystkich jest tak samo uzasadnione. Przekonanie o równocenności kultur i uznawanie ich równoprawności jest istotą tzw. relatywizmu kulturowego, pojęcia wprowadzonego w 1887 r. przez amerykańskiego etnologa Franza Boasa (1858-1942).

Taka definicja kultury i sama koncepcja relatywizmu kulturowego wydają się być uzasadnione na gruncie antropologii jako nauki, której celem jest opis i systematyzacja zjawisk. Gdyby jednak Benedict użyła innego pojęcia albo stworzyła na użytek antropologii jakiś neologizm, nie byłoby w ogóle problemu. Błąd (lub świadome dzialanie) Ruth Benedict i całej reprezentowanej przez nią szkoły polegał na tym, że w ich ujęciu każdy zespół wzorców zachowań tworzy odrębnę "kulturę", tymczasem nie wszystkie zachowania są zachowaniami kulturowymi, a zatem nie wszystkie można objąć pojęciem kultura, ponieważ pojęcie to ma swoje konkretne, utrwalone w języku kultury znaczenie.

Wbrew pozorom nie jest to dzielenie włosa na czworo. W języku codziennym posługujemy się skrótami pojęciowymi, których pełne znaczenie utrwalone jest w naszej świadomości przez wykształcenie i wieloletnie uczestnictwo w kulturze. Takie skróty nie są jednak dopuszczalne, gdy próbujemy precyzyjnie ustalić i zweryfikować ich znaczenie. Taka weryfikacja jest konieczna, ponieważ zacieranie lub odwracanie znaczenia pojęć jest podstawową taktyką antykultury.
Oczywiście przeciwstawienie jednej definicji jakiejś innej definicji nie ma żadnej wartości dowodowej. Rzetelna definicja musi opierać się na rzetelnej analizie zjawiska.

Czym więc jest kultura i jaka jest jej istota?

 

DLACZEGO CZŁOWIEK DZIAŁA

Człowiek działa ponieważ ma potrzeby i chce (musi) je zaspokoić. Mechanizm zmuszający człowieka do działania w celu zaspokojenia potrzeby nazywa się motywacją. Próby wyjaśnienia tego mechanizmu prowadziły do powstania różnych teorii motywacyjnych.

Jedną z najwcześniejszych był hedonizm, zgodnie z którym w naturze człowieka leży dążenie do przyjemności i rozkoszy oraz unikanie nieprzyjemności i bólu. Jego twórcą był Arystyp z Cyreny (435-355 BC), współczesny Sokratesa, założyciel filozoficznej szkoły cyrenajskiej. Inną próbą wyjaśnienia podłoża ludzkich działań był utylitaryzm opracowany przez Jeremy'ego Benthama (1748–1832) i Johna Stuarta Milla (1806–1873). Utylitaryzm akcentuje jednak nie impuls sprawczy, ale spodziewane skutki działania i ich cel widzi w mnożeniu pożytków (dążeniu do szczęścia).

Rozwój naukowej psychologii w XIX wieku stworzył różne teorie popędów, z których najpopularniejsza stała się psychoanaliza Zygmunta Freuda (1956-1939), rozwinięta później przez Carla Junga (1875-1961). Według Freuda siłą zmuszająca człowieka do aktywności jest popęd seksualny (libido, eros), z którym konkuruje instynkt destrukcji (tanatos). Cała osobowość składa się z trzech sfer: id - sfery popędów realizującej zasadę przyjemności, ego - sfery praktycznych działań dostosowujących realizację popędów do warunków otoczenia (zasada rzeczywistości), oraz superego - sferę wartości moralnych. W teorii Freuda ważne miejsce zajmuje wspomniana zasada przyjemności: organizm znajduje się w stanie równowagi, jednak poczucie braku powoduje napięcie odczuwane jako nieprzyjemność (przykrość) i zmusza go do podjęcia działań zmniejszających to napięcie. Redukcja tego napięcia odczuwana jest jako przyjemność. Usuwanie nieprzyjemności odbywa się przez najprostsze czynności odruchowe, nie wymaga więc udziału świadomości.

Teoria Freuda (ani liczne teorie konkurencyjne wobec psychoanalizy) nie wyjaśniała jednak mechanizmu takich zachowań człowieka, które nie miały łatwej do wskazania bazy fizjologicznej, ale kształtowały się w procesie uczenia. Próbą ich wytłumaczenia był behawioryzm, którego podstawy stworzyli Iwan Pawłow (1849-1936), Edward Thorndike (1874-1949), John Watson (1878-1958), a radykalną wersję sformułował w latach 50-tych amerykański psycholog Burrhus Skinner (1904-1990). Behawioryzm powstał z przekonania, że zjawiska psychologiczne nie poddają się badaniu naukowemu, a zatem nauka powinna ograniczyć się do badania związków między zjawiskami jej dostępnymi, czyli między bodźcami i reakcjami. Badania behawiorystów udowodniły, że związki między bodźcem i reakcją mogą być modyfikowane w procesie uczenia się, co stało się podstawą rozwinięcia różnych technik edukacyjnych i manipulacyjnych opartych na wywoływaniu pożądanych zachowań przez świadomie stosowanie określonych bodźców.

 

PIRAMIDA POTRZEB

Jeden z najpopularniejszych modeli ludzkich potrzeb przedstawił amerykański psycholog Abraham Maslow (1908-1970) w formie tzw. piramidy potrzeb albo piramidy Maslowa.

 

Piramida Masłowa z 1954 r. (z lewej) i z 1970 r. (z prawej)


Pierwszy model opublikował Maslow w 1943 r. w pracy "Teoria ludzkich motywacji", rozwinął go w wydanej w 1954 r. książce "Motywacja i osobowość", a w istotny sposób zmodyfikował w 1970 r. (a więc tuż po rewolcie amerykańskiej kontrkultury), dodając jako najwyższą potrzebę człowieka potrzebę transcendencji (czyli Boga).

Piramida Maslowa przedstawia dość powszechnie akceptowaną hierarchię potrzeb, w której najważniejsze są domagające się bezwzględnego zaspokojenia potrzeby fizjologiczne. Ostateczna wersja piramidy opracowana w 1970 r. obejmuje osiem kategorii potrzeb:
- potrzeby fizjologiczne (np. jedzenie, sen, seks)
- potrzeby bezpieczeństwa (poczucie stabilizacji)
- potrzeby społeczne (np. przynależność do grupy, miłość)
- potrzeby indywidualne (np. niezależność, wolność, uznanie, szacunek, prestiż, duma)
- potrzeby poznawcze (np. wiedza, rozumienie)
- potrzeby estetyczne (np. harmonia i piękno)
- potrzeba samorealizacji (poczucie spełnienia celów)
- potrzeba transcendencji (poszukiwanie absolutu i doskonałości)

Oprócz samej hierarchii potrzeb, w koncepcji Masłowa istotne jest jeszcze to, że potrzeby nie pojawiają się wszystkie naraz i z równą siłą, ale potrzeby "wyższe" mogą ujawnić się dopiero wtedy, gdy zaspokojone zostaną potrzeby "niższe". Oznacza to, że człowiek nie będzie np. spokojnie i z uwaga czytał książki, jeśli będzie dręczył do głód lub niezaspokojony popęd seksualny.

Schemat Maslowa ma jednak dwie wady. Po pierwsze nie wyjaśnia, czy wszystkie potrzeby są wrodzone, a więc czy w miarę zaspokajania potrzeb „niższych” muszą ujawnić się potrzeby „wyższe”. Z badań Maslowa prowadzonych w latach 40-tych XX wieku wynikało, że tylko niewielki procent ówczesnej populacji uświadamiał sobie potrzebę samorealizacji (najwyższą w ówczesnym schemacie), ale nie ma podstaw do wnioskowania, czy potrzeby takiej większość ludzi w ogóle nie rozwinęła, czy też była ona tylko tłumiona przez niezaspokojone potrzeby „niższe”.

 

MOTYWACJA I DEMOTYWACJA

Druga wada jest znacznie ważniejsza, ponieważ piramida przedstawia motywacje skłaniające człowieka do działania, natomiast nic nie mówi o tym, co może człowieka do działania zniechęcać. Jednym słowem przedstawia spodziewane „korzyści”, ale nic nie mówi o "kosztach" ich uzyskania. Właściwie za wystarczającą „demotywację” można by uznać sam brak motywacji, nie jest to jednak zgodne z doświadczeniem. Chodzi o to, że człowiek działa po to, żeby zaspokoić jakąś potrzebę, ale zaprzestaje dzialania nie tylko dlatego, że ją zaspokoił.

jeśli np. człowiek podejmuje intensywny, fizyczny wysiłek w celu zdobycia pożywienia lub partnera do prokreacji, to w jego mięśniach zaczyna gromadzić się kwas mlekowy powodujący dojmujący ból i zmuszający do zaprzestania wysiłku (istneje teoria, że ból powoduje nie kwas mlekowy, ale mikrouszkodzenia mięśni). Ponieważ nadmierny wysiłek może prowadzić do zniszczenia organizmu, wcześniejsze pojawianie się bólu (zmęczenia) można traktować jako mechanizm demotywacyjny, zabezpieczający trwanie organizmu. Podobny mechanizm (wzrost poziomu prolaktyny) zmusza również do ograniczenia aktywności umysłowej i seksualnej w celu umożliwienia regeneracji organizmu (sen, znużenie postkoitalne). Oznacza to, że na poziomie fizjologicznym organizm posiada mechanizmy powstrzymujące go przed podejmowaniem aktywności nie nakierowanych na zaspokojenie aktualnie odczuwanych potrzeb, a nawet nakazujące zaniechanie wysiłku zmierzającego do zaspokojenia potrzeby, o ile grozi to zniszczeniem organizmu.

 

NIEPRZYJEMNOŚĆ I PRZYJEMNOŚĆ

W warstwie biologicznej człowiek niewiele różni się od zwierzęcia i ma zakodowane mechanizmy mające na celu przede wszystkim podtrzymanie życia i przedłużenie trwania gatunku. Bodźce i reakcje sprzyjające przetrwaniu muszą być proste i skuteczne na najniższym, fizjologicznym poziomie, ponieważ muszą zabezpieczać interes również organizmów najprostszych, które nie potrafią myśleć. Organizm nie może umrzeć dlatego, że "zapomniał" o jedzeniu. Gatunek nie może zaniknąć dlatego, że organizm czytał książkę i "zapomniał" o prokreacji. Organizm nie tylko "przypomina" o konieczności zaspokojenia tych elementarnych potrzeb, ale wręcz zmusza do ich zaspokojenia, tworząc negatywny stan nazywany nieprzyjemnością. Skrajna nieprzyjemność to ból. Zaspokojenie potrzeby likwiduje odczucie nieprzyjemności i wywołuje pozytywny stan nazywany przyjemnością. Skrajna przyjemność to rozkosz. Poczucie nieprzyjemności wywołane brakiem zmusza do aktywności rozumianej szerzej, niż np. samo jedzenie, bo również do zdobycia pożywienia i partnera do prokreacji. Niezaspokojenie potrzeby budzi stres i wyzwala agresję konieczną do walki o pożywienie i o partnera do prokreacji. Długotrwałe niezaspokojenie głodu może doprowadzić do skrajnej agresji i kanibalizmu. Długotrwałe niezaspokojenie popędu seksualnego może doprowadzić do skrajnej agresji i gwałtu.

Jednym słowem – każdy żywy organizm jest tak skonstruowany, że „nawet gdyby chciał”, nie ma możliwości zapomnienia o zaspokojeniu dwóch podstawowych potrzeb – głodu i popędu seksualnego. Zaspokojenie tych potrzeb musi być niezależne od jakichkolwiek umiejętności nabytych (kwalifikacji), bo zanim ktokolwiek by je opanował, umarłby z głodu. Dlatego jeść i kopulować potrafi każdy, a przyjemność oferowana przez te czynności jest dostępna dla każdego człowieka i każdego zwierzęcia.

Oprócz tych dwóch podstawowych instynktów organizm ulega również innym, wewnętrznym bodźcom, których charakter nie jest do końca jasny, ale ich celem jest prawdopodobnie umożliwienie jego optymalnego rozwoju. Np. dla wieku dziecięcego typowa jest wzmożona aktywność ruchowa sprzyjająca kształtowaniu się układu kostnego i mięśniowego, oraz poznawaniu otoczenia, ale zakres działania tego bodźca ograniczony jest pojawieniem się negatywnego stanu (nieprzyjemności) nazywanego zmęczeniem. Tak więc obok wszystkich tego rodzaju biologicznie uwarunkowanych mechanizmów motywacyjnych istnieją podobne mechanizmy "demotywacyjne", zniechęcających do podejmowania lub kontynuowania działań mogących zagrozić biologicznemu interesowi organizmu.

Organizm posługując się mechanizmem opartym na motywującym i demotywującym działaniu nieprzyjemności i przyjemności dba wyłącznie o własny "interes biologiczny" i zmuszając do podejmowania działań koniecznych, zniechęca do podejmowania działań zbędnych.

 

TROBRIANDZKA PRÓŻNOŚĆ CZY AMBICJA

Oczywiście nasza wiedza o tym, jak powstała i rozwijała się ludzka psychika nie ma podstaw naukowych, ponieważ nikt nigdy nie mógł prowadzić badań "człowieka przedkulturowego". Nasze wyobrażenia na ten temat czerpiemy z czterech źródeł: badania psychiki zwierząt, badania psychicznego rozwoju człowieka współczesnego od stanu niemowlęctwa, badania ludzi uważanych za psychicznie chorych (psychopatologii) i badania psychiki ludzi znajdujących się (przynajmniej zdaniem badaczy) na "niższym" etapie rozwoju, czyli tzw. ludów pierwotnych lub dzikich.

Powstanie antykultury związane jest bezpośrednio z intensywnym rozwojem badań prowadzonych na początku XX wieku przez etnologów wśród ludów, jakie przetrwały do tego czasu bez, lub przy bardzo ograniczonym kontakcie z cywilizacją białych ludzi. Właśnie dlatego dziedzina ta, nazwana później antropologią kulturową, jest kompletnie zideologizowana. Bliższe szczegóły podane będą w przygotowywanym, nowym dziale witryny pt. Historia Antropologii. W tym miejscu chcę zwrócić uwagę tylko na jeden aspekt.

Jeszcze przed I wojną światową wybitny polski antropolog Bronisław Malinowski rozpoczął badania terenowe społeczności pierwotnych zamieszkujących położone na zachodnim Pacyfiku Wyspy Trobriandzkie. Były to społeczności, które musiały żyć na tych izolowanych terenach od tysięcy lat i tworzyły specyficzny rodzaj kultury, której ekonomiczną podstawą była prymitywna gospodarka rolniczo-hodowlana. Nie były to więc mityczne społeczności myśliwsko-zbierackie, istniał tam nawet rodzaj podziału pracy, ale nie wiadomo, czy ten "poziom stosunków produkcji" był wynikiem jakiegoś rozwoju. Wszystko wskazuje na to, że sposób życia tych wspólnot ukształtował się w zamierzchłej przeszłości i przez setki kolejnych pokoleń nie pojawił się w nich żaden impuls, który skłaniałby je do "innowacyjności" i wyjścia poza hodowle świń i uprawę taro, chociaż miały one bardzo wyraźnie ukształtowaną strukturę społeczną.

W swoich relacjach Malinowski całkowicie burzy mity tzw. "komunizmu pierwotnego", "małżeństw grupowych", "wspólnej własności" opisując system wymiany dóbr sprawiający na laiku wrażenie "darów", a będący w istocie skomplikowanym układem wzajemnych świadczeń (zasada: do ut des), ale zwraca uwagę na znamienny fakt. Po każdych zbiorach taro (to taka bylina o jadalnych, bulwiastych kłączach) bulwy układane są w kilka kopców przeznaczonych dla różnych odbiorców i kopce te są przedmiotem oglądania, oceny i komentarzy wszystkich mieszkańców wsi. Największy kopiec składający się z najlepszych bulw przeznaczony jest dla siostry rolnika, transportowany do jej wsi (w systemie matrylinearnym siostra mężczyzny wychodząc za mąż przenosi się do wsi męża, ale pozostaje na utrzymaniu brata, z kolei jej mąż zaopatruje swoją siostę itd.), ponownie układany przed jej domem, gdzie staje się przedmiotem oceny (podziwu lub krytyki) mieszkańców tej wsi. Obfitość zbioru, dorodność bulw, wielkość kopca, oraz podziw lub krytyka i kpiny ze strony współplemieńców decydują o dumie lub hańbie rolnika.
Malinowski zwraca uwagę na to, że ogromny wysiłek, jaki wkładany jest nie tylko w samą uprawę, ale przede wszystkim w transport plonów i cały ceremoniał "wystawienniczy" ma tylko jeden cel - zaspokojenie czysto psychicznej potrzeby rolnika, którą określa on po prostu jako próżność, ale którą można nazwać również ambicją.

...

Opisany przykład świadczyłby o tym, że do bardzo naturalnych potrzeb człowieka (bo ujawniających się nawet w społeczeństwach dzikich) należą również takie potrzeby, które w naszej kulturze skłonni jesteśmy uznać na potrzeby wyższego rzędu, niż elementarne potrzeby fizjologiczne, tym bardziej, że nie można wskazać żadnego innego pożytku wynikającego z podejmowanego trudu.
Kłopot w tym, że nie można ustalić, czy opisywana przez Malinowskiego potrzeba była potrzebą naturalną, czyli wrodzoną, czy też była już wynikiem działania mechanizmu kultury.

 

SATYSFAKCJA CZYLI O SZTUCE FORTEPIANOWEJ

Kiedy młody człowiek w wieku kilku lat rozpoczyna naukę gry na fortepianie, naukę tańca klasycznego, albo wyczynowy trening sportowy, nie wie co go czeka. Nawet jeśli posiada wrodzoną skłonność do „bawienia się dźwiękiem” (co może być źródłem przyjemności zmysłowej), lub skłonność do aktywności ruchowej (naturalną u dziecka), osiągnięcie nawet minimalnej sprawności, a tym bardziej mistrzostwa wymaga wieloletnich, regularnych ćwiczeń i na początku zawsze wiąże się z prostymi, ale dojmującymi nieprzyjemnościami. Młody człowiek musi więc zrezygnować z wielu zajęć i przyjemności typowych dla wieku dziecięcego i pokonać nieprzyjemny stan znużenia/zmęczenia/bólu - reakcji na wielokrotne powtarzanie tych samych, nużących/męczących czynności.

Rozpoczynając naukę młody człowiek nie jest w stanie wyobrazić sobie celu ofiar, jakie musi ponieść. Dopiero po latach, gdy osiągnie już prawdziwe mistrzostwo, może przekonać się, że jego umiejętności budzą podziw, szacunek i wdzięczność u innych ludzi za dostarczone im przeżycia estetyczne i emocje, a wdzięczność ta może znaleźć wyraz nie tylko w aplauzie, ale również w bardzo wysokich honorariach.
Nawet jeśli w wyniku ćwiczeń młody człowiek nie stanie się wybitnym pianistą, nabyta ponadprzeciętna umiejętność wyróżniać go będzie z szarego tłumu, zwiększając osobistą atrakcyjność i szanse życiowe np. w znalezieniu równie atrakcyjnego partnera. Pozytywna reakcja innych ludzi na nabyte umiejętności jest podstawą do wysokiej samooceny, do budowy poczucia własnej wartości. Podziw, prestiż, wysokie honorarium i wysoka samoocena są nagrodami za nieprzyjemności, jakie młody człowiek poniósł, gdy rezygnował z przyjemności poświęcając czas na żmudne ćwiczenia. Pozytywny stan psychiczny wywołany tymi nagrodami nie jest jednak wynikiem bodźca fizjologicznego (jedzenie, seks), nie jest realizowany za pośrednictwem zmysłów, ale jest funkcją psychiczną i nazywany jest satysfakcją. Można więc powiedzieć, w odróżnieniu od przyjemności fizjologicznej, satysfakcja to przyjemność psychiczna.

Różnica między przyjemnością, a satysfakcję jest dwojaka.

Po pierwsze, natura skłania człowieka do podejmowania pod wpływem doraźnej nieprzyjemności (hormony, głód, strach) działania powodującego natychmiastową przyjemność (a przynajmniej likwidację realnego zagrożenia), natomiast osiągnięcie satysfakcji wymaga podjęcia działań powodujących natychmiastową nieprzyjemność i nie dających nic w zamian w krótkiej perspektywie czasowej. Na dodatek muszą to być działania wielokrotnie powtarzane, a więc po doznaniu jednej nieprzyjemności człowiek musi podjąć działanie narażające go na kolejne, znane już nieprzyjemności.

O ile więc do osiągania przyjemności fizjologicznej skłania człowieka dojmujące poczucie nieprzyjemności, to satysfakcji, jaka jest odległą (i wcale nie gwarantowaną) nagrodą za dojmujące nieprzyjemności nie można sobie wyobrazić.

 

DZIEŁO

Po drugie i ważniejsze, fizjologiczną przyjemność może dostarczyć samo działanie (jedzenie, samogwałt), natomiast warunkiem osiągnięcia satysfakcji jest reakcja innych ludzi, a tę wywołać może tylko materialny (obraz) lub niematerialny (śpiew) produkt, który jest wynikiem osiągniętej sprawności. Na dodatek produkt ten musi mieć charakter wyjątkowy, nikt bowiem nie będzie pozytywnie reagować (wzdychać, klaskać, chwalić, podziwiać, a tym bardziej płacić) na coś, co jest banalne i powszechnie dostępne. Osiągnięcie satysfakcji jest więc możliwe tylko poprzez wybitne dzieło i jego społeczny odbiór.

...

Reasumując można powiedzieć, że fizjologiczna natura człowieka skłania go do osiągania przyjemności fizjologicznej, ale powstrzymuje go od działań umożliwiających osiągnięcie psychicznej satysfakcji.

Z ustaleń współczesnej naurologii wynika, że w rzeczywistości jest jeszcze gorzej.

 

DOPAMINA

Przyjemność i satysfakcja mają coś wspólnego.
Dopamina jest neuroprzekaźnikiem, czyli związkiem chemicznym przekazującym sygnały między neuronami (komórkami nerwowymi) przez połączenia nazywane synapsami. Przekazywanie tych sygnałów ma w gruncie rzeczy naturę elektrochemiczną. Dopamina bywa nazywana „hormonem szczęścia”, ponieważ zaobserwowano wzrost jej poziomu w organizmie podczas takich stymulacji jak seks, jedzenie, ale również miłość, obcowanie ze sztuką czy przeżywanie sukcesu. Poziom dopaminy wzrasta więc w organizmie zawsze wtedy, gdy przeżywa on stany pozytywne.

Prowadzi to do dość przygnębiającego dla pięknoduchów wniosku – na poziomie biologicznym ten sam pozytywny skutek wywołuje zarówno prosty bodziec fizjologiczny, jak i skomplikowany proces psychiczny, będący wynikiem ciężkiej, długotrwałej pracy.

Jednym słowem – w gruncie rzeczy ten sam skutek powoduje dobry obiad, leniuchowanie, seks, wieloletnie studia pianistyczne, nauka łaciny, napisanie książki i morderczy, wyczynowy trening sportowy, przy czym w pierwszych trzech przypadkach bilans kosztów i zysków jest zdecydowanie korzystniejszy.

 

FUNDAMENTALNE PYTANIE KULTURY

Nawet jeśli sami jesteśmy za leniwi na to, żeby ćwiczyć i trenować, to przecież chętnie podziwiamy wielkich artystów, wybitnych sportowców i naukowców i bez oporu godzimy się na ich ponadprzeciętne honoraria (w gruncie rzeczy chętnie płacimy im właśnie za to, że nas w tych nieprzyjemnościach wyręczają).
Czy ktokolwiek myślący chciałby żyć w świecie, na którym nie ma pianistów, malarzy, skrzypków, sprinterów, noblistów, ale i dobrze wykształconych nauczycieli, kreatywnych inżynierów, solidnych murarzy itd. itp. Jednak wszyscy ci ludzie, którzy ze stanu „analfabetycznych fizjoli” wznieśli się do różnych poziomów mistrzostwa musieli „odcierpieć swoje”.

Fundamentalne pytanie kultury brzmi więc:

Co miałoby skłonić młodych ludzi do podjęcia wieloletniego, nieprzyjemnego wysiłku nauki i treningu, jeśli ich biologiczna struktura nie tylko nie stwarza po temu zachęt, ale wyraźnie do takiego wysiłku zniechęca?

 

FUNDAMENTALNA ODPOWIEDŹ

Odpowiedż jest tylko jedna. Tym czymś jest przymus.

 

OBSESJA PRZYMUSU

Przymus stał się obsesją antykultury, ponieważ jest on zaprzeczeniem wolności, która jest kolejną obsesją antykultury.
Symbol przymusu to oczywiście sadystyczny nauczyciel obrywający zastraszonym malcom uszy, albo chłoszczący ich rózgą. Najlepiej do krwi. Jednym słowem – faszysta. Najlepiej z wąsikiem, w błyszczących oficerkach. Jednym słowem - Hitler. Albo klecha.
Przymus degeneruje i deprawuje, łamie psychikę tworząc osobowość sadomasochistyczną – uległą i podatną na upokorzenia, konformistyczną, a jednocześnie szukającą rekompensaty w upodleniu innych.

To jest antykulturowa wizja przymusu i oczywiście jest ona uzasadniona w kategoriach antykultury. Antykultura nie zna bowiem innej formy przymusu. Tak, jak nie zna innej definicji wolności, niż wolność od przymusu. Róbta co chceta i nie róbta, czego nie chceta.

 

PRZYMUS I AUTORYTET

W istocie przymus sprowadza się do zastosowania dowolnej metody w celu skłonienia człowieka do zrobienia czegokolwiek wbrew jego woli, a więc do przełamania jego oporu - bez względu na to, jak oceniamy celowość działania i jakie jest uzasadnienie tego oporu. Teoretycznie najprostszym sposobem jest przekonanie człowieka, że działanie, którego podjąć nie chce leży w jego interesie, ale jest to oczywiście tylko teoria.

Młodego człowieka można zmusić np. do regularnych ćwiczeń fortepianowych "prośbą i groźbą", albo po prostu przemocą w przekonaniu, że gdy osiągnie już sprawność w grze i przeżyje związaną z nią satysfakcję, pogodzi się ze stratą dziecięcej swobody i nawet będzie za ten przymus wdzięczny. To w końcu on stoi na scenie i bierze honorarium, a jego rówieśnicy, którzy wprawdzie przyjemniej spędzili dzieciństwo, siedzą na widowni i biją brawo.
Ta metoda stosowana mechanicznie, jeśli na dodatek jest to przymus fizyczny lub inny system dotkliwych kar, zawsze wiąże się z poczuciem krzywdy, straty i zniewolenia, które w ostatecznym rozrachunku mogą doprowadzić do rzeczywistego zniszczenia ludzkiej psychiki, a w każdym razie uniemożliwić pełne przeżycie satysfakcji. Taki przymus opiera się jednak wyłącznie na motywacjach negatywnych. Człowiek podporządkowuje się nie dla osiągnięcia pozytywnego celu, ale dla uniknięcia kary.

Istnieje jednak inny rodzaj przymusu, który opiera się on na potrzebie naśladowania pozytywnych wzorców nazywanych autorytetami. Jeśli autorytet imponuje jako postać, jeśli młody człowiek chce mu zaimponować i dorównać (a nawet go prześcignąć), a tym samym zasłużyć na akceptację i uznanie, wysiłek nabiera sensu motywowanego psychicznie, a motywacja ma swoje źródło w innym człowieku, a nie w sobie samym.
Warunkiem działania takiego wzorca jest istnienie drugiego człowieka i pozytywna z nim relacja. Im człowiek jest młodszy, im mniejszy jest jego świat i im mniej ten świat jest zracjonalizowany, tym bardziej relacje z innymi ludźmi opierają się na emocjach. Na samym początku najważniejsze relacje ze światem wyznaczają emocje wiążące człowieka z rodzicami. To oni zastępują dziecku wszystkich ludzi i to oni są dla niego największymi autorytetami. To rodzice są w stanie stworzyć pierwsze sytuacje, w których dziecko pozna smak satysfakcji.

 

CO TO JEST AUTORYTET

Autorytet, obok przymusu i wolności stał się trzecią obsesją antykultury do tego stopnia, że Erich Fromm wszelki wpływ jakiegokolwiek autorytetu i wszelkie uleganie wpływowi autorytetu sprowadził do pojęcia psychicznego sadmomasochizmu. Tymczasem autorytet w języku kultury stanowi zaprzeczenie przemocy z tego prostego powodu, że przemoc pojawia sie dopiero wtedy, gdy przestaje działać autorytet.

Pojęcie autorytetu wywodzi się z łacińskiego słowa "auctoritas" oznaczającego "godność", "użnanie" i opisującego zdolność wpływania na zachowania innych ludzi w sytuacjach, których nie regulują przepisy prawa i w których właśnie nie można zastosować przemocy, czyli przymusu bezpośredniego. Najlepiej przedstawił istotę autorytetu pierwszy rzymski cesarz August pisząc o tym, jak przejął władzę: "W tamtym czasie (początek cesarstwa) przewyższałem wszystkich uznaniem (auctoritas), chociaż sił (potestas) miałem tyle samo, co moi konkurenci".

Polski filozof i logik Józef Maria Bocheński (1902-1995) wprowadził rozróżnienie na autorytet deontyczny, którego siła wynika z miejsca zajmowanego w strukturze społecznej (autorytet przełożonego, nazywany również administracyjnym lub egzekucyjnym) i autorytet epistemiczny, ktorego siła wynika z uznania dla wiedzy i osiągnięć (autorytet wiedzącego, nazywany również kognitywnym). Jednak nawet autorytet deontyczny, ktoremu przysluguje prawo wydawania poleceń, nie opiera się na sile. Jeśli np. szef firmy ma prawo wydawać polecenia pracownikom, ale jest jednocześnie fachowcem i człowiekiem dobrze wychowanym, to istnieje duże prawdopdobieństwo, że będa się oni podporządkowywać jego poleceniom pod wpływem jego "autorytetu". Nikomu natomiast nie przyjdzie do głowy twierdzić, że "autorytetem" cieszy się szef, który jest niedouczonym chamem mieszającym pracowników z błotem.

Reasumując - w języku kultury autorytet jako siła wpływająca na ludzkie zachowania wyklucza konieczność stosowania przemocy jako skrajnej formy przymusu i wynika z osobistych cech i osiągnięć osoby dysponującej autorytetem, a nie z zajmowanej przez nią pozycji w stukturze społecznej.

 

SAMOZAPŁON

Istnieje jeszcze jeden mechanizm motywacyjny, który można nazwać „samozapłonem” i który przypomina uruchamianie samochodu "na pych".
Nawet jeśli młody człowiek rozpoczyna naukę w wyniku nakazu, to ćwicząc, osiąga kolejne stopnie sprawności i stosunkowo szybko przychodzi moment, kiedy np. nieporadna brzdąkanina zaczyna układać się w czytelną, płynną melodię. Rozpoznanie na wczesnym etapie nauki własnych możliwości i przeżycie pierwszych ich pozytywnych skutków (czyli pierwszej satysfakcji jaką daje pozytywna samoocena), szczególnie gdy spotkają się one z uznaniem i pochwałą ze strony autorytetu (epistemicznego), potrafi dodać skrzydeł. Podobnie jak w silniku, który sam zapalić nie chciał, ale w którym pierwsza wymuszona iskra zapaliła kolejne iskry.


AUTORYTET BEZ ZŁUDZEŃ

Mimo wszystkich teoretycznych dywagacji nie należy jednak ulegać złudzeniom co do mechanizmu, o którym mowa – każda forma oddziaływania, której celem jest skłonienie człowieka do robienia rzeczy sprzecznych z jego biologiczną naturą jest i pozostanie przymusem. Przymus nie musi być „inwazyjny”, a tym bardziej nie musi przybierać formy przemocy, ale bez względu na to, jak go nazwiemy, pozostanie on przymusem.
Ucieczka od tej świadomości jest wynikiem stygmatyzacji kultury jako systemu opresji, a głównym celem stygmatyzacji jest obniżenie poczucia własnej wartości. Kultura (czyli ludzie ceniący kulturę i uważający się za jej obrońców) nie tylko nie ma odwagi przyznać, że warunkiem jej powstania jest przymus, ale nawet tej świadomości nie ma, ponieważ się przed nią broni w obawie przez oskarżeniem o "faszyzm" i utratą "popularności". Za wszelka cenę stara się być nowoczesna i rozpaczliwie poszukuje przepisu na stworzenie antykulturowego perpetuum mobile, czyli kultury, która "robi się sama". Tak, jakby piramidy wybudowano, a Sykstynę ozdobiono freskami dlatego, że ktoś się nudził i szukał jakiejś rozrywki.

 

AUROTYTET I PRZEMOC

Istnieje natomiast bezpośredni anty-związek między autorytetem a przemocą. Im silniejszy jest autorytet, tym mniej potrzebna jest przemoc – im słabszy jest autorytet, tym przemoc musi być brutalniejsza. Jeśli autorytety niszczone są programowo, jeśli przestaje działać przymus pozytywny, pozostaje wyłącznie przymus negatywny, a na końcu czysta przemoc – krzyk, pięść, policyjna pałka.

 

CO JEST ISTOTĄ KULTURY

Słowo kultura wywodzi się z łacińskiego słowa colere oznaczającego uprawę, pielęgnację, doskonalenie. Początkowo oznaczało ono po prostu uprawę rolniczą i było przeciwstawiane naturze, a więc rzeczywistości samoistnej, nie poddanej świadomemu i celowemu formowaniu. We wszystkich znaczeniach słowa kultura zawarty jest ten element celowego przekształcania formy i rozwoju. Na tej samej zasadzie do "kultywacji" należą również zabiegi służące powstrzymaniu regresu - podobnie jak podlewanie rośliny zapobiega jej więdnięciu.

Dzisiejsze znaczenie pojęciu kultura nadał Marcus Tullius Cicero (106-43 BC) używając po raz pierwszy w dziele Disputationes Tusculanae terminu cultura animi w odniesieniu do filozofii i nadając jej znaczenie „uprawy umysłu”.
Jeśli zatem sens kultury tkwi w doskonaleniu, to - w odróżnieniu od definicji Ruth Benedict - nie można za kulturę uznać zbioru dowolnych wzorców zachowań, a tylko takich, których celem jest rozwój, pielęgnacja i doskonalenie. Jednak – odwołując się do wcześniejszych uwag – są to bez wyjątku zachowania, które (1) nie dają człowiekowi zmysłowej przyjemności, (2) wymagają wysiłku celowego i systematycznego, (3) na ich efekty trzeba zwykle długo czekać i (4) ich efektem jest mniej lub bardziej doskonała, nowa forma.

Nie ma najmniejszych podstaw, aby wywodzące się jeszcze ze starożytności i jednoznaczne, w głębokim sensie "pozytywne" pojęcie kultura rozszerzać o treści z tym znaczeniem sprzeczne tylko dlatego, że tak napisała jakaś pani w Ameryce prawie sto lat temu, albo dlatego, że antropologom wygodnie jest używać w ich slangu branżowym pojęcia kultura w szerszym znaczeniu.

Wprost przeciwnie - uzasadnione jest rozumienie pojęcia kultura jako zbioru tylko takich wzorców zachowań, których celem jest doskonalenie (budowa, konstruowanie, rozwój, kwalifikacje, wiedza) osiągane kosztem regularnego wysiłku (praca, nauka, ćwiczenie, trening) zwieńczonego dziełem (materialnym lub niematerialnym) i nagradzanego satysfakcją (podziwem, uznaniem, zachwytem, szacunkiem, pieniędzmi).

W największym uproszczeniu można powiedzieć, że

kultura to nawyk twórczego wysiłku podejmowanego dla osiągnięcia satysfakcji - i od razu trzeba dodać - i nic więcej.

 

DEFEKT KULTURY

Kultura pełni taką rolę w społeczeństwie, jaką w samochodzie pełni silnik, ale silnik nie ma ani hamulców, ani kierownicy, bo to są inne elementy samochodu. Ten brak hamulców i kierownicy można nazwać „defektem kultury”. O co w nim chodzi.

Kultura - owszem - umożliwia człowiekowi podejmowanie ambitnych wyzwań i wzmożonego wysiłku, ale w gruncie rzeczy jest bezrefleksyjjnym nawykiem ukształtowanym w procesie wychowania i przełamuje wbudowany w naturalną psychikę mechanizm obronny, zabezpieczający organizm przed zniszczeniem. Kultura wyłącza opisany wcześniej, naturalny mechanizm demotywacji. Jednak mechanizm kultury nic nie mówi o tym, czy wzmożony wysiłek „ma sens”, a więc czy jego skutek jest pozytywny i czy wysiłek ten powinien mieć jakieś granice. Tymczasem nadmierny wysiłek może doprowadzić do zniszczenia zdrowia człowieka i uniemożliwić mu nie tylko realizację, ale nawet rozwinięcie różnych potrzeb (nie tylko materialnych), np. obcowanie ze sztuką, lektury, wycieczki, życie towarzyskie, a nawet chwile kompletnej bezczynności konieczne nie tylko do regeneracji sił, ale dające czas na refleksję.
W rezultacie takiej redukcji potrzeb człowiek "nakręcony do działania" zmienia się w automat produkujący dobra, które stają się celem samym w sobie. Staje się tym „jednowymiarowym człowiekiem”, którego krytykowali antykonsumpcjoniści z Herbertem Marcuse i Guy Debordem na czele. Jednak krytykowanie kultury za to, że zmienia człowieka w bezmyślną maszynę produkcyjną jest obarczaniem silnika winą za to, że samochód nie ma hamulców i kierownicy.

Kultura jest tylko mechanizmem umożliwiającym ludziom i społeczeństwom podejmowanie i organizowanie wysiłku koniecznego do rozwoju, natomiast jej "defektem" jest to, że nie określa ona sensu, celu, ani granic tego wysiłku.

 

KULTURA I SYSTEM WARTOŚCI

„Układ kierowniczy” kultury, a więc określający cel i sens podejmowanego wysiłku i „mechanizm hamulcowy” wyznaczający jego granice tkwią w systemie wartości, który jest częścią kultury, ale nie jest z nią tożsamy.

Istnieją przecież różne kultury, które stworzyły swoje własne cywilizacje i osiagnęły bardzo różne efekty nie przestając być kulturami. Nikt nie ma wątpliwości, że Aztekowie i Majowie, chrześcijanie i mahometanie, konfucjoniści, buddyści, hinduiści (można długo wyliczać) stworzyli własne kultury, chociaż nikt nie ma wątpliwości, że jedynie kultura chrześcijańska stworzyła najwyżej rozwiniętą cywilizację wysokich technologii i powszechnego dobrobytu.
We wszystkich tych kulturach działał ten sam kulturowy silnik napędzający jej uczestników do działania, ale różne systemy wartości wyznaczały tym silnikom inne cele i powodowały np., że charakterystyczny dla kultury europejskiej wysiłek "produkcyjny" ograniczany bywał na rzecz celebrowania wspólnoty (jak to miało miejsce u Trobriandczyków) lub działań o charakterze kontemplacyjnym (jak to robili buddyści).

Różnice między kulturami sprowadzają się nie do mechanizmu kultury, który jest wszędzie taki sam, ale do leżących u ich podstaw systemów wartości wyznaczającymi ich cel, kierujących nimi w drodze do celu i wyhamowującymi przed stoczeniem się w przepaść.

 

KULTURA A KAPITALIZM

Znaczenie systemu wartości dla kultury i jej skutków ilustruje analiza związku etyki protestanckiej z etosem przedsiębiorczości.

W 1905 r. niemiecki socjolog Max Weber (1964-1920) opublikował pracę pt. „Etyka protestancka i duch kapitalizmu”, w której analizował związek między etyką religijną a etosem przedsiębiorczości. Weber wyszedł od obserwacji, że wśród ówczesnych katolików przeważała skłonność do wykształcenia humanistycznego, u protestantów zaś do technicznego, oraz że katolicy przejawiali znacznie mniejszą aktywność w zakresie przedsiębiorczości niż protestanci i odnosili w niej znacznie mniejsze sukcesy.
Na podstawie tej obserwacji Weber doszedł do wniosku, że okolicznością sprzyjającą podejmowaniu przez protestantów działalności gospodarczej i skutecznego mnożenia bogactwa była tkwiąca w kalwinizmie teoria predestynacji, zgodnie z którą sukces ekonomiczny jest świadectwem specjalnej łaski bożej.

Praca Webera wywołała do dzisiaj trwający spór między teoretykami ekonomii o "autorstwo" kapitalizmu. Najwidoczniej katolicy poczuli się urażeni przypisaniem przez Webera jakiejś szczególnej roli protestantyzmowi w uformowaniu kapitalizmu i w licznych pracach dowodzili, że początki kapitalizmu sięgają przedrenesansowych miast włoskich, a najzagorzalszymi zwolennikami leseferyzmu byli katoliccy ekonomiści francuscy, a nie pragmatyczni liberałowie brytyjscy (stanowiska tego sporu przedstawił Murray Rothbard >>>).

Spór jest absurdalny, ponieważ XIX-wieczny kapitalizm był nieuchronnym wynikiem rozwoju europejskiej kultury chrześcijańskiej (czyli i katolickiej i protestanckiej), natomiast różne systemy wartości, jakie przyjęły różne wyznania chrześcijańskie zadecydowały o tym, że kapitalizm powodował różne skutki praktyczne.

Najważniejszym elementem teorii Webera (która zresztą była rozwinięciem poglądów innego niemieckiego socjologa Wenera Sombarta (1863-1941) badającego wpływ kalwinizmu na rozwój kapitalizmu, przedstawionych w książce pt. "Nowoczesny kapitalizm", 1902) jest teoria predestynacji. Teoria predestynacji (przeznaczenia) odwołuje się do pojęcia wszechmocy i wszechwiedzy boskiej i do wolnej woli człowieka, ale w praktyce sprowadza się do twierdzenia, że człowiek nie ma wpływu na swoje zbawienie lub potępienie, ponieważ losy świata, a zatem i los każdego człowieka, zostały określone przez Boga już na początku stworzenia. Człowiek nie może swoim postępowaniem zasłużyć na zbawienie, ani nie może mieć pewności, czy został do zbawienia wybrany. Skazany jest więc na życie w niepewności, ale może (i powinien) tak żyć, żeby w swoim życiu i działaniu odnaleźć znaki świadczące o łasce bożej i wybraniu go do zbawienia. Czytelnym znakiem takiego wybrania jest sukces, a jego miarą bogactwo. Bogactwo nie jest jednak środkiem umożliwiającym nieograniczoną konsumpcję, ale symbolem zbawienia. Wartość symboliczna bogactwa jest tym większa, im to bogactwo jest wieksze, a zatem bogactwo służy mnożeniu bogactwa. Człowiek z jednej strony zobowiązany jest więc do wytężonej pracy i mnożenia bogactwa, ale nie do konsumpcji, ktora nie jest jego celem. W praktyce taki sposób myślenia daje optymalny model przedsiębiorcy silnie motywowanego do rzetelnej pracy organizacyjnej i do akumulacji kapitału, czyli reinwestowania całego zysku.

W przedstawionym mechanizmie bogactwo nie ma żadnego praktycznego, "ludzkiego" wymiaru. Nie służy zaspokajaniu potrzeb własnych (scetyczny tryb życia największych bogaczy ery kapitalizmu bywał przysłowiowy) ani tym bardziej wspólnoty, ponieważ w tej koncepcji najważniejsza jest indywidualna relacja człowieka z Bogiem. Problematyczne staje sie równiez pojęcie "sprawiedliwości" wyrażającej się zrównoważonym podziałem dóbr, ponieważ właśnie różnica w podziale dóbr jest znakiem sukcesu świadczącego o "wybraniu". Tak więc przedsiębiorca nastawiony na sukces nie miał żadnych powodów, aby mnożenie bogactwa ograniczać ze względu na interes robotników. Wprawdzie religia zabrania okradania, ale to, czy wyzysk jest formą okradania i od jakiego momentu zaczyna sie wyzysk - to już są kwestie niezbyt łatwe do ustalenia.

Weber słusznie więc zwrócił uwagę na to, że kalwinizm stworzył "etos przedsiębiorcy", czyli etos skutecznego kapitalisty, ale nie mógł stworzyć etosu pracy w tym znaczeniu, w jakim zaczął się on kształtować pod koniec XIX i na początku XX wieku, czyli "etosu pracownika" i pracy jako źródła własnej pomyślności i realizacji wszystkich ludzkich potrzeb. W etosie przedsiębiorcy nie ma miejsca interes pracownika.

Dopiero z takiej perspektywy można ocenić znaczenie, jakie miała ogłoszona w 1891 r. encyklika Rerum Novarum precyzująca tzw. katolicką naukę społecznę, podkreślająca z jednej strony nienaruszalność hierarchicznej struktury społecznej i własności prywatnej jako gwarancji wolności, ale przede wszystkim kwestię godności człowieka. Oczywiście dla ludzi niewierzących teologiczne uzasadnienia nie mają żadnego znaczenia same w sobie, ale w kategoriach kultury, która formułuje normy i wyrabia nawyki działające już automatycznie i bez uzasadnienia, katolicki postulat, że zbawienie osiąga się przez miłość bliźniego i nie jest ono możliwe, jeśli narusza się godność innego człowieka, tworzy właśnie "hamulec" ograniczający indywidualną ekspansywność.

Jeśli w społeczeństwie działa mechanizm kultury jako jego siła napędowa, a dominujący system wartości nie określa celów (potrzeb) i ograniczeń jego działania, bogactwo tworzone w takim społeczeństwie musi stać się celem samym w sobie i musi doprowadzić do tego, co nazywamy konsumpcjonizmem.

 

PRAKTYCZNY SKUTEK KULTURY

Wytworzenie dóbr cywilizacyjnych (szczególnie dóbr zaawansowanych technologicznie) wymaga kwalifikacji i pracy. Wytworzenie tych dóbr w tak dużych ilościach, żeby były one powszechnie dostępne (czyli tanie) wymaga wysokiej technologii, wysokich kwalifikacji i bardzo dobrze zorganizowanej, wydajnej pracy. Brakoróbstwo, lenistwo, spychologia, marnotrawstwo, nieuczciwość, nierzetelność, niepunktualność, bierność itp. wykluczają możliwość skutecznej działalności produkcyjnej. Ze względu na skalę koniecznej produkcji jest ona możliwa tylko wtedy, gdy nie jednostki, ale duże grupy ludzi posiadają cechy ją gwarantujące, a to oznacza, że cechy te muszą w społeczeństwie dominować. Niestety, cechy te nie wynikają z biologicznej natury człowieka i nie sa wrodzone. Musza więc być wyuczone.

Oznacza to, że każde społeczeństwo, jeśli nie rezygnuje z osiągnięcia dobrobytu, a więc jeśli nie chce żyć w nędzy, lub chce się z tej nędzy wydobyć, musi zaakceptować fakt, że większości tego społeczeństwa muszą być wpojone cechy właściwe dla kultury. Dlatego konieczne jest powtarzanie do znudzenia prostej prawdy – jeśli z jakichkolwiek względów politycznych, społecznych czy ideologicznych zlikwidowane zostaną w społeczeństwie mechanizmy, które tworzą i utrwalają nawyki kulturowe, albo uruchomione zostaną mechanizmy, które takie nawyki likwidują, to ich nieuchronnym skutkiem musi być ekonomiczna nędza takiego społeczeństwa.

Społeczeństwo może oczywiście świadomie i dobrowolnie wybrać inny cel – np. nieograniczoną wolność - ale cel ten będzie zrealizowany tylko w warunkach ekonomicznej nędzy, ponieważ jedynie nieograniczonej wolności i całkowitej nędzy nie trzeba produkować.

 

JAK POWSTAŁA KULTURA I JAK POWSTAŁA KULTURA WSPÓŁCZESNA

Tego nie wiemy, ale próba odpowiedzi na to pytanie będzie konieczna, o ile kiedykolwiek pojawi się możliwość określenia jakiejś nowej formuły kultury współczesnego człowieka. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z próbą stworzenia "nowego czżłowieka" przez zniszczenie kultury tradycyjnej, bo tym zajmuje się antykultura.

Problem przedstawię następująco:

Przez całe wieki kultura była atrybutem elit. Ogromna większość społeczeństw zmuszana była do pracy siłą i ograbiana z efektów tej pracy. Praca fizyczna i praca produkcyjna była trudem, karą i nieszczęściem. Dzięki przerzuceniu ciężaru tej znojnej pracy na zniewoloną większość elity mogły poświęcić się pracy umysłowej i organizacyjnej. Nie wiadomo, czy dawne elity miały świadomość, że również pracują. Charakterystyczne dla starożytności jest to, że władcy bardzo często byli jednocześnie filozofami i literatami, ale raczej nie zdarzało się, żeby zajmowali się twórczością związaną z wysiłkiem fizycznym (malarstwo, rzeźba). Dysponując siłą i dobrami materialnymi elita kupowała sobie intelektualistów i artystów, którzy tworzyli teorie i dzieła ku chwale bogów, systemu i elity. Intelektualiści (mniej) i artyści (bardziej) zawdzięczali swoja pozycję wyjątkowym kwalifikacjom - byli cenni - ale ich pozycja społeczna niewiele różniła się od pozycji zniewolonych robotników. Teorie i sztuka jaką tworzyli służyła utrwaleniu systemu i panowania elit. Mogła służyć, ponieważ imponując zniewolonej części społeczeństwa zapewniała elitom dominację kulturową (w kategoriach Gramsciego).

Niewolników do pracy zmuszał głód i strach. Nie potrzebowali żadnego "mechanizmu kulturowego", żadnego nawyku pracy, a tym bardziej pracy twórczej - wystarczał sam kij nadzorcy. O ile wśród rolników mógła powstać i utrzymywać się jakaś forma etosu pracy związanego z metafizyką własności ziemi oraz długotrwałym i powtarzalnym cyklem siewu, wzrostu i żniw, o tyle na początku XIX wieku proletariat stanowiła w znacznej części biedota wiejska emigrująca do powstających dopiero miast, zaludniająca przerażające slumsy i zmuszona do bezlitosnej konkurencji o miejsca katorżniczej pracy.
Wielkomiejski proletariat w ogromnej części pozostawał poza wpływem jakiejkolwiek kultury. Religia wskazywała wprawdzie pewien system wartości, ale system wartości bez kultury jest jak układ kierowniczy w samochodzie bez silnika.

Kiedy na początku XX wieku znacząca część proletariatu (czyli jego arystokracja zawodowa), będąc formalnie wolna, zaczęła dopiero wydobywać się z nędzy, powoli tworzyć dobrobyt dla siebie i swoich rodzin i na tym doświadczeniu budować etos pracy, rozpoczął się proces, którego nieuchronnym produktem powinna być liczna klasa ludzi wolnych i na tyle samodzielnych ekonomicznie, że zdolnych do realizacji własnych, nie tylko materialnych, ale i duchowych potrzeb. Jeśli w klasie tej uruchomiony został mechanizm kultury, jej produktem powinna być jakaś nowa forma sztuki przez nią finansowana i odzwierciedlająca jej ideały.

I właśnie wtedy, 7 listopada 1929 r., kilka dni po "czarnym czwartku" rozpoczynającym Wielki Kryzys, za pieniądze Ansona Goodyeara (1877-1964), dyrektora Paramount Pictures i Gulf, Mobile and Ohio Railroad, oraz Paula Sachsa (1878-1965), partnera słynnej firmy Goldman Sachs, otwarto w Nowym Yorku Museum of Modern Art.

Taki oto zbieg okoliczności.

cdn...

/w opracowaniu/